WIELKOPOLSKA: 3 TYS. OFIAR PRZEMOCY DOMOWEJ OD STYCZNIA
Archiwum
Poznańscy policjanci i pracownicy socjalni, prowadzący od kilku lat program "przyjazny patrol" tylko w lipcu interweniowali 24 razy. Często konieczne było zabranie dziecka z domu. A policjanci przykłady mogą mnożyć.
Dwoje dzieci (2 i 4 lata) odebrali kobiecie, która miała we krwi 2 promile alkoholu. Dzieci przez cały dzień nic nie jadły, były brudne i roztrzęsione. Inny przypadek: na klatce schodowej leży nieprzytomna, pijana kobieta. Razem z nią jest 2-letnie dziecko. Zabrał je - zaalarmowany przez policję - biologiczny ojciec. Jeszcze inna sytuacja: 15-letni chłopak nie mogący znieść tego, co dzieje się w domu, sam przyszedł do komisariatu i powiedział, że ojciec go bije.
- Podobne sytuacje są niemal codziennością. Przemoc to ogromny problem, a spotkać się z nim można we wszystkich grupach społecznych, bez względu na status materialny - mówi Joanna Kęcińska z Komendy Miejskiej Policji w Poznaniu. - Brak reakcji może prowadzić do tragedii.
Chronić przed nimi miała nowa ustawa, która weszła w życie w sierpniu 2010 roku. Po raz pierwszy wprost zakazano bicia dzieci. Teoretycznie mogło chodzić nawet o zwykłego klapsa. Ustawa wprowadziła możliwość natychmiastowego odebrania pokrzywdzonego dziecka rodzicom przez specjalny "zespół interdyscyplinarny" (pracownika socjalnego, policjanta, psychologa i lekarza). Później o losie dziecka w ciągu 24 godzin ma zdecydować sąd. Nowy był też zapis dotyczący natychmiastowego odizolowania sprawcy od ofiary przemocy.
W toku prac nad ustawą część polityków, a także organizacje społeczne obawiały się, że nowe przepisy doprowadzą do tego, iż po donosie np. sąsiada albo niezadowolonego dziecka zostanie ono niesłusznie odebrane rodzicom. Praktyka tego nie potwierdziła. Na 997 zadzwonił 10-latek, twierdząc, że jest maltretowany przez rodziców. Okazało się, że owa "przemoc" to polecenia uprzątnięcia zabawek i odrobienia lekcji. Czara goryczy przelała się, gdy chłopiec nie dostał batonika. O natychmiastowym odebraniu dziecka mowy być nie mogło. I nie ma jej też wtedy, gdy chodzi o klapsa.
Poza tym okazuje się, że część ustawy pozostaje na papierze, bo nie ma przepisów wykonawczych. A część nie jest stosowana, bo w gminach nie ma zespołów interdyscyplinarnych. W sierpniu 2010 r. poznański Urząd Miasta zapewniał, że zespół będzie tworzony we wrześniu. Dziś słyszymy to samo.
- Trwają prace nad stworzeniem zespołu - mówi Marta Kempińska z MOPR w Poznaniu. - Odbyły się spotkania robocze, podpisano porozumienie. Aby zaczął pracę, konieczne jest zarządzenie prezydenta miasta. Sądzę, że będzie to jesienią, może we wrześniu. Czekamy na rozporządzenie, które rozszerza krąg instytucji prowadzących procedurę "Niebieskiej karty".
Bo okazuje się, że nowej niebieskiej karty - druku, który rozpoczyna działania zespołu, też wciąż nie ma. A stare karty straciły ważność w lutym.
- Ze względu na złożoność aktu wykonawczego od kilku miesięcy trwają nad nim prace. Projekt rozporządzenia traktowany jest priorytetowo. Znajduje się na końcowym etapie prac. W najbliższym czasie zostanie przekazany do Komitetu Rady Ministrów - informuje Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej.
Na razie wciąż obowiązują więc stare karty i procedury.
Po staremu jest także w sądach. W Poznaniu nie było ani jednego przypadku orzeczenia sądu w trybie 24-godzinnym o odebraniu dziecka rodzicom. W powiecie grodziskim także nie było takich wniosków. Z kolei w Koninie nie wydano ani jednego zakazu zbliżania się sprawcy do ofiary. W Gnieźnie od stycznia sąd dwa razy nakazał oprawcy opuścić dom. Sąd w Pile w ciągu ostatniego roku wydał cztery orzeczenia, w których prócz kar, nałożył na oprawcę 10-letni zakaz kontaktowania się z ofiarami.