Telefon zaufania, słucham...
Aktualności
Niebieska Linia nr 1 / 1999
Kiedy nie potrafię dotrzeć do cierpiącego człowieka, dać mu znać, że jestem gotowa razem z nim zagłębić się w koszmar lęku, obsesyjnych myśli, dziwacznych skojarzeń, wstrętu do siebie, poczucia winy, nienawiści do sprawcy często splątanej z miłością - przepełnia mnie złość do siebie.
Środa
Pierwsza dzwoni studentka jednej z warszawskich uczelni. Jest bardzo zdenerwowana. Właśnie dowiedziała się, że została wyrzucona z akademika. Nie ma się gdzie podziać, jest spoza Warszawy i nie ma tu rodziny. Szuka miejsca do spania, nie chce wrócić do domu. - Rodzice mnie nie przyjmą - mówi twardym głosem. - A zresztą -dodaje ciszej - ojciec bił mnie... i zgwałcił. No, ale najważniejsze - znów mocniejszym głosem - co ja mam ze sobą teraz zrobić?Rozmawiamy o konkretnym problemie, który zgłosiła - braku miejsca do spania. Zastanawiamy się wspólnie nad możliwością skorzystania z pomocy koleżanek i znajomych ze studiów, a gdy wszystkie pomysły okazują się dla niej niemożliwe do zrealizowania, podaję adresy katolickich noclegowni (zgodnie z jej prośbą). Rozmawiamy jeszcze o jej obawach związanych z życiem w "takich miejscach", o tym, czy uda jej się wywalczyć powrót do akademika, czy sobie poradzi, z jakich swoich zasobów może czerpać. I wreszcie, kiedy sprawia wrażenie spokojniejszej i pewniejszej siebie, wracam do problemu, o którym wspomniała jakby mimochodem - bycia ofiarą przemocy fizycznej i nadużycia seksualnego ze strony ojca. Dziewczyna reaguje gwałtownie: - Nie chcę się tym zajmować, wracać do tego, co już minęło, i prawie o tym nie pamiętam - rozłącza się. Mam ambiwalentne uczucia. Z jednej strony - odpowiedziałam na deklarowany przez nią problem, zajęłyśmy się jej konkretnymi trudnościami i możliwościami, z których może skorzystać przy rozwiązywaniu tego problemu, ale... Może gdybym inaczej rozpoczęła tę rozmowę albo zadała inne pytanie, dziewczyna zdecydowałaby się zająć także problemem "z przeszłości", który sądząc po zmianie tonu jej głosu nadal jest dla niej żywy, choć spychany na margines?
Następny telefon. "Sąsiadka" z Mokotowa opowiada o maltretowanym przez pijanego ojca dziecku. Zapewnia mnie, że dziecko z pewnością jest bite. - Sama jestem matką, to wiem, jak płacze uderzone dziecko. Matka dziecka też prawdopodobnie jest bita i starsza córka również. Sąsiadka prosi o pomoc, ale kiedy pytam o adres - kobieta nagle milknie. Przekonuję, że bez adresu nie będę mogła nikogo tam wysłać, że policja nie przyjmie ode mnie zgłoszenia. Proszę jeszcze raz i "Sąsiadka" decyduje się - podaje pełny adres. Stanowczo jednak nie chce podać swojego nazwiska.Boi się, że i ona może zostać pobita. Spróbuję przekazać tę sprawę komisariatowi na Mokotowie. Mam nadzieję, że pojadą tam zaraz. Według słów kobiety w mieszkaniu obok właśnie trwa awantura i krzyki. Dziękuję jej za informację, za zaangażowanie i dzwonię na policję. Jeden, drugi telefon. Odsyłają mnie do konkretnego policjanta pracującego w tamtym rewirze. Przedstawiam się, mówię o sprawie, proszę o szybką interwencję. Zadzwonię tam pod koniec dyżuru, żeby się dowiedzieć, co zastali, co zrobili.
Chwila przerwy. Wracam myślami do "studentki". Jest jedną z osób, które dzwoniąc pod numer tego telefonu deklarują, że chcą załatwić jakąś bieżącą sprawę. A kiedy podczas rozmowy "przypadkowo" ujawniają, że przeżyły dramat ofiary przemocy fizycznej czy seksualnej albo obu naraz, nie chcą się tym problemem zajmować. Ani w rozmowie telefonicznej, ani (tym bardziej) w kontakcie osobistym. Myślę, że testują pracowników telefonu. Może sprawdzają, jak im się rozmawia z człowiekiem po drugiej stronie słuchawki, czy rozumie, czy potrafi wysłuchać, czy też raczej od razu zacznie udzielać "drogocennych rad"? Może sprawdzają siebie, swoją gotowość do zajęcia się TYM problemem w atmosferze anonimowości, a przez to i pewnego bezpieczeństwa? Może decyzja o podjęciu tego tematu zależy od płci pracownika? Zdarzało się nam przecież, że dzwoniący ludzie mówili wyraźnie "chciałbym/ chciałabym rozmawiać z kobietą/ mężczyzną" i mimo zachęt z naszej strony, obejrzenia w czym tkwi trudność, decydowali "zadzwonię jutro, jak będzie kobieta/mężczyzna". I dzwonili. Bądź nie. Zawsze kiedy ktoś nagle odkłada słuchawkę, ogarnia mnie smutek, że mimo przeżywanego cierpienia nie decyduje się nim zająć, nie jest na to gotowy. Albo złość. Na siebie, że nie potrafiłam dotrzeć do tego cierpiącego człowieka, dać mu znać, że słucham, jestem gotowa razem z nim zagłębić się w koszmar lęku, obsesyjnych myśli, dziwacznych skojarzeń, wstrętu do siebie, poczucia winy, niechęci do ludzi, nienawiści do sprawcy często splątanej z miłością - gdy nadużywającym był ktoś dla ofiary bliski, np. ojciec. I pomóc zrobić krok w stronę siebie - bez winy, lęku i wstydu. Umówić ze specjalistą, uczynić sytuację spotkania terapeutycznego bezpieczną, urealnić fantazje dotyczące "strasznych rzeczy", którymi grozi terapia...
Telefon. Jakby w odpowiedzi na moje rozmyślania. Dziewczyna, 20 lat. Jest bardzo poruszona, jej głos załamuje się i trzęsie. Przypomniała sobie, że w wieku 5 lat została zgwałcona. Całe życie zaczęło jej się teraz układać w logiczną całość: kłopoty w nauce, niechęć do wychodzenia z domu. Spotykała się ze swoim chłopakiem, kochała go, a kiedy po pewnym czasie zdecydowali się na współżycie, podczas pierwszego razu "on zrobił coś takiego, że jej się wszystko przypomniało". Zerwała z nim. Choć nadal go kocha, nie potrafi z nim być. Chciałaby, żebym jej pomogła wymyślić, jaki powód zerwania powinna mu podać. Mówiła bardzo chaotycznie i rozpoznanie całej sytuacji zajęło nam trochę czasu. Jednak opłaciło się. Dziewczyna zdecydowała się na spotkanie z terapeutą. Chciałaby "coś zrobić ze sobą, jakoś się pozbierać". Jeśli chodzi o chłopaka, powie mu prawdę - taką decyzję podjęła po wspólnym rozpatrzeniu wszystkich "za i przeciw". Umawiam ją na konkretną godzinę do specjalistki z OPTY. Wzmacniam jej postanowienie, cieszę się, że zadba o siebie. Rozmowę kończy rozluźniona: "Dziękuję ci". Czuję, że z niej skorzystała. Patrzę na zegarek. Rozmawiałyśmy ponad godzinę.
Następny telefon. Dzwoni dorosła siostra 12-letniej dziewczynki. Sama ma dwoje dzieci i mieszka w ciężkich warunkach, ale jej młodsza siostra mieszka z ich ojcem, który wszystko przepija: rentę, zasiłek. Nie interesuje się małą, co więcej, gdy się ostatnio spotkały, "Duża Siostra" zobaczyła sine pręgi na rękach "Małej" i spuchniętą buzię. Coś ją tknęło, podciągnęła sweterek i koszulkę "Małej" i zobaczyła pręgi na jej plecach, a "Mała" rozpłakała się i przyznała, że "tata, to czasem mocno dołoży". Ich matka umarła parę lat temu. "Duża" chciałaby skierować do sądu sprawę przeciwko ojcu o bicie i znęcanie się, ale boi się, że w efekcie jej siostra trafi do domu dziecka. Nie wie, czy mogłaby ją adoptować, jakie dokumenty należałoby przedstawić w sądzie. Rozmawiamy o jej sytuacji osobistej, o własnym "wyzwoleniu spod ciężkiej ręki taty" i upragnionej samodzielności, o radości, jaką czerpie z bycia matką. Okazuje się, że i swoją młodszą siostrę traktuje trochę jak własne dziecko, co więcej - dziecko opuszczone, pozostawione samo sobie. Poczucie winy, które przeżywa, łączy się z poczuciem krzywdy i osamotnienia z własnego dzieciństwa, gdy matka nie zajmowała się nią, nie występowała w jej obronie. Teraz chciałaby niejako naprawić błędy matki i zmaga się z decyzją o adopcji. Zastanawiamy się nad tymi motywami. Czy w ogóle można naprawić te błędy? Kto miałby to zrobić? I wobec kogo? Kobieta płacze. To ona jest opuszczoną dziewczynką, potrzebującą bliskości i miłości matki. Ja mogę jej tylko towarzyszyć, być z nią, kiedy przeżywa ból i smutek, wspierać swoją obecnością i powrócić z nią do "tu i teraz", do realnego świata, gdzie jest dorosłą kobietą, która przeżyła osamotnienie i teraz sama decyduje o swoim życiu, nie jest bezradna. Proponuję jej bezpłatne spotkanie z prawnikiem. Zapisuje się na następny czwartek.
Koniec tego dyżuru. Myślę o ostatniej klientce. Nie chciała spotkać się z psychologiem, tłumacząc się brakiem czasu i niemożliwością zostawienia córek samych w domu. Wolałabym chyba, żeby się zdecydowała. Trochę się o nią obawiam. Czy poradzi sobie z emocjami, o których dziś mówiła, z odkryciami dotyczącymi własnej siostry i matczynego do niej stosunku? Jak ustawi swoje z nią relacje - zakładając, że przeprowadzi adopcję "Małej": "siostrzano", czy właśnie "matczyno"? I wreszcie, czy zdecyduje się zeznawać przeciw własnemu ojcu? To bardzo obciążające doświadczenie. Zbyt mało porozmawiałyśmy na ten temat. Może jeszcze zadzwoni...
Dzisiejszy dzień oceniam jako nietypowy. Nie zadzwonił żaden onanista, nie było telefonów dotyczących antykoncepcji, ani narkotyków. I nie zadzwoniło żadne dziecko w sprawie szkoły ani w sprawach sercowych.Jeszcze policja. Byli, ale niczego niepokojącego nie zastali. W domu spokój. Nikt nie złożył żadnej skargi.
Czwartek
Pierwszy telefon. Dziewczynka, sądząc po głosie 12-14-letnia, szybko opowiada o tym, jak ojciec jej ubliża i bije. Matka nie reaguje. "Co robić?" Znowu to pytanie, które - zwłaszcza zadawane przez dziecko - powoduje, że czuję się często jak dobra wróżka, która gdzieś zgubiła swoją czarodziejską różdżkę i nie może sprawić cudu, choć bardzo by chciała. Sprawdzamy, czy to bicie zdarza się "z okazji", czy przypadkowo. Jeśli z okazji - być może można będzie rozpoznawać te zbliżające się zagrażające sytuacje i zapobiegać im. Lub zabezpieczać się. Lub szukać pomocy np. u życzliwych sąsiadów. Wszystko to oczywiście pomysły na doraźne rozwiązania. Okazuje się, że ojciec bije nieregularnie, a w każdym razie dziewczynce trudno znaleźć jakieś prawidłowości. Szukamy dalej. Jak to się dzieje, że matka nie reaguje? Też jest bita. Wiem, dlaczego matkom tak trudno jest wyrwać się z kręgu przemocy. Wiem, że często nie widzą żadnego wyjścia, obawiają się, że nie poradzą sobie same, że potrzebują zrozumienia, wsparcia, konkretnej porady prawnej. Wiem to, bo przeszłam różne szkolenia. Rozumiem, bo doświadczyłam różnych trudności w moim własnym życiu i mam się do czego odwołać. Jestem osobą empatyczną... Ale w sytuacji, gdy pomocy dla rodzica szuka dziecko, czasem zastanawiam się z mieszaniną smutku, złości i rozczarowania: "co z tą matką/ ojcem, czy ona/ on nie widzi, że..." Staram się nie skupiać teraz na tych uczuciach. Próbujemy stworzyć dla dziewczynki "sieć wsparcia", tj. znaleźć inne dorosłe osoby, którym ufa i do których mogłaby się zwrócić o pomoc: ciotki, wujkowie, sąsiadki, wychowawczyni, pedagog w szkole... Pedagog w szkole! Świetnie. Tu pojawia się kolejny problem: jak rozmawiać z pedagogiem. Stała trudność - podejście do pedagoga w szkole dla wielu dzieci oznacza przyznanie się wobec rówieśników, że "coś jest ze mną nie tak". Ustalamy sprytny plan zaczepienia pedagoga "przez przypadek". Jednak po tych wszystkich przymiarkach jak to zrobić - dziewczynka stwierdza, że jednak normalnie podejdzie do pani "bo zrobiła fajne zajęcia w klasie i chyba jest fajna". Niech żyją fajni pedagodzy! Mówię też o możliwości rozmowy z psychologiem i spotkaniach grupowych dla dzieci w podobnej sytuacji (jej ojciec nadużywa alkoholu) w OPCIE, OPUSIE i innych miejscach przy poradniach odwykowych lub ośrodkach pomocy społecznej. I wtedy okazuje się, że dziewczynka dzwoni z Białegostoku. Nie wiem, kto konkretnie i co robi w tym mieście w sprawie dzieci bitych, których rodzice piją. Myślę jednak, i mówię to dziewczynce, że pani pedagog powinna mieć w tej sprawie lepszą orientację niż ja. Mówię, że ją podziwiam, że zdecydowała się zadzwonić z daleka, że znalazła ten numer telefonu. Zrobiła już bardzo dużo i z pewnością poradzi sobie z pedagogiem w szkole. Skoro tyle opowiedziała obcej osobie, o której nie wiedziała nic - z fajną panią nie powinno być problemów...Zadowolona żegna się ze mną. Obiecuję, że będę o niej ciepło myślała - to taka zastępcza magia (zamiast różdżki), ale przekonałam się, że dla dzwoniącego dziecka w trudnej sytuacji - to bardzo ważny znak: ktoś o mnie myśli, wierzy we mnie, pomaga na odległość.
- Bije mnie koleżanka ze szkoły... - 13-letnia dziewczynka opowiada o koleżance-sąsiadce z bloku, starszej o rok, która jest postrachem innych dzieci: bije i przezywa, klnie. Często zaczepia ją, poszturchuje. Zaczepia też młodsze dzieci, które nie potrafią się obronić. Rozmówczyni nie mówiła o tym rodzicom, gdyż obawiała się, że jej nie uwierzą albo pomyślą, że się mazgai. Ustalamy, że osobą, której może powiedzieć w pierwszej kolejności, jest mama. Inną dorosłą osobą, do której ma zaufanie, jest wychowawczyni w klasie. Ale najpierw porozmawia z mamą. Ona jest dorosła i może porozmawiać z tą dziewczynką, z jej rodzicami, znaleźć przyczyny, dla których "koleżanka uwzięła się na nią". Dziewczynka uspokojona zapewnia, że opowie mamie o całej sytuacji. I tak się też stało. W trakcie tego dyżuru dzwoni jej matka. Jest rozgoryczona, że córka zwróciła się najpierw o pomoc do obcej osoby, a przecież wie, że matka ją kocha. Wysłuchuję jej skarg i tłumaczę prawdopodobną perspektywę dziecka, które dba o swoich rodziców, nie chce być dodatkowym źródłem ich zmartwień itp. Jednak - zwracam jej uwagę - córka zdecydowała się jej opowiedzieć o swoich problemach - ma do niej zaufanie! Matka przeżywa poczucie winy: jak mogła myśleć, że siniaki na ramionach i barku córki są przypadkowe, "związane z ćwiczeniami na w-f". Wkrótce jednak jej uczucia zmieniają się w gniew. Jest zdecydowana zrobić aferę: złożyć wizytę rodzicom koleżanki, zrobić córce obdukcję, powiadomić szkołę. Wysłuchuję jej, pozwalam, by dała ujście swoim żywym emocjom, i gdy milknie wyczerpana proponuję, żebyśmy wspólnie zastanowiły się nad każdym krokiem, który chciałaby podjąć i jego możliwymi konsekwencjami dla córki. Ostatecznie matka decyduje się na rozmowę z córką oraz z pedagogiem szkolnym - być może między córką a "koleżanką" zdarzyło się coś, co sprowokowało taką agresywną postawę jej rówieśniczki. Z kolei pedagog w szkole zna sytuację poszczególnych dzieci - może będzie umiała pomóc "koleżance", może przeprowadzi interwencję z rodzicami, mediację między dziewczynkami. Może...
Następny telefon. Kobieta z Pragi. Zgłasza, że sąsiedzi biją swoją 16-letnią córkę i dzieje się to prawie codziennie. Była przekonana, że to telefon interwencyjny i zaraz ktoś od nas przyjedzie i "załatwi tę sprawę". W zasadzie nie podejmujemy bezpośredniej interwencji. Bo i nie bardzo możemy. To, co robimy, to m.in. diagnoza, wspieranie oraz wzmacnianie motywacji rozmówcy do samodzielnego rozwiązywania zgłaszanego problemu lub wspólne szukanie sojuszników, dostarczanie brakujących informacji oraz kierowanie do konkretnych specjalistów i instytucji (psychoterapeuci, prawnicy, seksuolodzy, poradnie psychologiczno-pedagogiczne i różnego typu przychodnie zdrowia, Fundacja Dzieci Niczyje, OPTA, Centrum Praw Kobiet, Centrum Pomocy Rodzinie, Komitet Ochrony Praw Dziecka i in.). Kobieta jest wyraźnie zawiedziona. Zwłaszcza, kiedy chwalę jej zainteresowanie, inicjatywę i zachęcam do wyraźnego - dla rodziców 16-latki - opowiedzenia się po stronie bitej dziewczyny. Zachęcam też, by w takich sytuacjach sama lub wspólnie z innymi sąsiadami dzwoniła na policję. Podaję też namiary na miejsca, gdzie dziewczyna sama może zwrócić się o pomoc - adresy OPTY, OPUS-u, MOP-u i Aslanu. Sąsiadka przekaże je dziewczynie, a nad osobistymi interwencjami jeszcze się zastanowi. Boi się ryzyka napaści ze strony ojca i matki dziewczyny. Pomysł działania wspólnego z innymi sąsiadami spodobał jej się, gdyż nie czułaby się osamotniona i wystawiona na atak, miałaby poparcie innych lokatorów, o których wie, że są zainteresowani losem nastolatki.
Kobieta, z którą właśnie skończyłam rozmawiać, to jedna z osób zainteresowanych losem dziecka krzywdzonego przez swoich rodziców, lecz nie decydująca się na interwencję wprost. Chciałaby, by jakaś instytucja zareagowała i zakończyła kłopoty dziecka. To ona jest świadkiem ofiary, ale nie decyduje się świadczyć w jej sprawie z różnych względów. "Będą mnie ciągać po sądach", "on (sprawca) już nam groził, mnie i moim dzieciom", "policja - gdzie oni są?" "a zresztą to jest sprawa tych rodziców, jak wychowują swoje dziecko" i wiele innych argumentów. Trudno jest przekonać do współpracy zalęknioną osobę, która mimo chęci niesienia pomocy dziecku nie potrafi lub nie chce zaangażować się bardziej, zrobić coś więcej niż powiadomienie "odpowiednich organów". Z drugiej strony nasz telefon nie jest instytucją do spraw interwencji... Próbuję sobie poprawić nastrój przywołując w pamięci "Mężczyznę", który po rozmowie z pracownikiem naszego telefonu osobiście podwiózł dziewczynę, której rodzice pili i bili ją - na spotkanie z psychologiem. Albo "młodego chłopaka", który zgłosił się do nas z ogromną potrzebą pomagania innym ludziom w trudnej sytuacji - i został wolontariuszem jednej z poradni.
Dzwoni "Zdenerwowana Matka". W szkole, do której chodzi jej dziecko, oraz w . sąsiedniej szkole podstawowej "zostały zrobione zajęcia antyprzemocowe i teraz rodzice mają kłopot ze swoimi dziećmi - m.in. ona - bo dzieci szantażują, że zadzwonią do OPTY. To oszołomstwo! - krzyczy - Coś z tym trzeba zrobić!". Staram się zrozumieć jej perspektywę. Wiem, na czym polegają zajęcia dotyczące profilaktyki przemocy i nadużyć seksualnych dla dzieci szkół podstawowych, zarówno młodszych, jak i starszych -prowadzone przez Stowarzyszenie OPTA oraz Stowarzyszenie "Mali i Duzi". Wiem też, że program tych zajęć jest zróżnicowany i dostosowywany do wieku dzieci i potrzeb konkretnej klasy, a zwyczajem jest poprzedzające te zajęcia spotkanie z rodzicami, na którym rodzice poznają szczegóły programu i wyrażają zgodę na uczestnictwo dziecka. Specjaliści z tych Stowarzyszeń nie prowadzili żadnych zajęć, a nie wiem, w jaki sposób prowadzą zajęcia o tej tematyce inne organizacje. Matka jest bardzo poruszona, uważa, że zajęcia tego typu są złą robotą: rodzice jeszcze bardziej się denerwują, gdy po zajęciach dzieci zaczynają pilnować respektowania swoich praw. Zastrzega, że u niej w domu nie ma problemu picia ani bicia dzieci, jednak "takie zajęcia nakręcają przemoc, ponieważ rodzice tym bardziej będą dążyli do respektowania ich woli, im bardziej dzieci będą się opierać". Próbuję przybliżyć kobiecie perspektywę bitego i nadużywanego dziecka, jego poczucie osamotnienia, lęk i konsekwencje - wycofanie, nadmierną nerwowość lub napady złości i agresji w stosunku do innych i siebie. Nie chce tego słuchać. Jak mówi, "pozostanie przy swoim zdaniu". I rozłącza się. Opadają mi ręce. Po kilkunastu minutach - znowu "Zdenerwowana matka". Trochę ochłonęła i przyznaje mi rację: te zajęcia są potrzebne, ale... Ma postulat, żeby ktoś, jakaś organizacja, np. Stowarzyszenie OPTA, czuwało nad programem takich zajęć i specjalnie dobierało osoby do ich prowadzenia. Rzeczywiście jest to dobry pomysł, jednak z gatunku "monopolistycznych". Współpraca między instytucjami pomagającymi dziecku istnieje. Natomiast pomysł kontrolowania programów lub też koordynacji prac wszystkich organizacji nad wypracowaniem "jednego, ale za to dobrego programu" wydaje mi się bardzo trudna, jeśli nie niemożliwa. Wskazuję jej możliwości rodziców, którzy mają prawo i - co więcej - powinni wymagać przedstawienia programu, a przynajmniej jego zarysów czy idei, zanim zadecydują o udziale swojego dziecka. Rozmowa schodzi na temat trudności bycia rodzicem. Kobieta próbuje przerzucić ciężar odpowiedzialności za wychowanie dzieci na szkołę, nauczycieli i państwo. To jej prawo. Ja jednak wiem, że zaangażowani rodzice potrafią wiele zdziałać dla dobra swojego i swoich dzieci...
Na dziś koniec.Wracam do domu. W progu słyszę sygnał telefonu. Szybko odbieram: "Telefon za....." (przecież jestem u siebie w domu!!!) "mmm... słucham?"
Starałam się przedstawić dwa typowe dyżury telefoniczne. Zdarzają się też "puste". Czekam wtedy i myślę: jak dobrze, nic złego nikomu się nie dzieje. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że to tylko moje pragnienia. Nie dzwonią, ale z pewnością są i potrzebują pomocy. Może znajdują ją u innego dyżurującego przy innym telefonie zaufania? A może u sąsiada?
Niektóre dane moich rozmówców, którzy choć anonimowi - mogliby zostać rozpoznani - zostały zmienione.
827-61-72TELEFON ZAUFANIA STOWARZYSZENIA OPTA DLA DZIECI I MŁODZIEŻY, KTÓRYCH RODZICE PIJĄ, BITYCH I ZANIEDBYWANYCH, WYKORZYSTYWANYCH SEKSUALNIEPoniedziałki-czwartki w godz. 15.00-18.00.
Wśród dzwoniących przeważają dziewczęta w wieku szkolnym (szkoła podstawowa) - 24%, następnie kobiety - 16% i młode kobiety (szkoła średnia) - 15,5%. W sprawie swoich dzieci częściej dzwoniły matki - 9% (ojcowie - 1,6%). Podobnie jak w ubiegłych latach przeprowadzono kilka rozmów grupowych, gdy dany problem był zgłaszany przez parę osób (głównie dziewczynek).Z pomocy naszego telefonu od ponad roku stale korzysta parę osób, które z różnych powodów nie wyrażają chęci pracy nad swoimi trudnościami "twarzą w twarz" z psychologiem.Zdecydowana większość dzwoniących pochodzi z Warszawy i województwa stołecznego, zdarzają się jednak telefony z innych miejscowości.
M.J.
Inne z kategorii

Zostań KONSULTANTEM(-TKĄ) w poradni telefonicznej 116 123
22.11.2024
Niebieska Linia IPZ poszukuje:
czytaj dalej