Być kobietą w prokuraturze (3/140/2022)
Artykuły „Niebieskiej Linii"
Ewelina Ostrowska
„Szefowa zapytała mnie, jak śmiałam zajść w ciążę; jak mogłam postawić dziecko ponad karierę w prokuraturze. Nie było przyjęte, że można mieć to i to. Usłyszałam, że bycie w ciąży na asesurze przekreśla wszystko” – Ewelina Ostrowska, warszawska prokuratorka, opowiada o mechanizmach dyskryminacji kobiet w polskiej prokuraturze.
Mojej mamie zależało na tym, abym była miłą, grzeczną i dobrze ułożoną dziewczynką. Z dzieciństwa pamiętam, iż cały czas byłam strofowana za to, że „jest mnie za dużo”; że jestem za głośna; że dziewczynki tak nie robią; że powinnam pomagać w kuchni; „Czy nie możesz siedzieć spokojnie przy stole?” – takie różne kobiece powinności, w które dziewczynki są wdrażane. Nie sądzę, by to wynikało ze złośliwości czy też świadomej chęci wtłoczenia mnie w taką rolę; częściowo wynikało ze sposobu, w jaki była wychowywana moja mama, która zresztą też jest silną kobietą, adwokatem. Mam taki obraz dzieciństwa – mnie jako małego łobuza, którego czasem ubierają w sztywną sukienkę i każą być grzeczną, miłą dziewczynką, co było dla mnie trudne do osiągnięcia; więc cały czas miałam poczucie, że nie spełniam czyichś oczekiwań.
To, że pójdę na prawo, było oczywiste – jako mała dziewczynka bawiłam się w prokuraturę i w prawnika. Prowadziłam nawet notes, w którym notowałam różnego rodzaju zbrodnie i przeprowadzałam śledztwa.
Już mniej więcej na trzecim roku studiów na wydziale prawa Uniwersytetu Warszawskiego wiedziałam, że chcę zostać prokuratorem; wybierałam wtedy odpowiednie przedmioty, stricte karne. Moja mama i ciocia, która też jest prawnikiem, usilnie namawiały mnie, abym jednak została adwokatem. Używały takiego określenia, iż to jest lepszy zawód dla kobiety. Jest łatwiej, nie ma tych wszystkich spraw kryminalnych, tego obciążenia psychicznego. Później, po kilku latach mojej pracy, przyznały, że dobrze wybrałam.
Aplikację zaczynałam w Małopolsce, mieszkałam wówczas z rodzicami. Powiedzieli, że jak chcę się nauczyć zawodu, to mi pomogą. Dzięki temu, że wspierali mnie finansowo, mogłam więcej czasu poświęcić na praktykowanie w prokuraturze. Mnie i moją koleżankę, która pracowała na tej samej zasadzie, traktowano trochę protekcjonalne – jak małe, głupiutkie trzpiotki, które jeszcze nic nie wiedzą, którym można wszystko wrzucić do pracy. Już wtedy zaczęłam odczuwać tę hierarchizację układów.
Grzech śmiertelny: ciąża na asesurze
Skończyłam aplikację bezproblemowo i dostałam się na asesurę. Po egzaminie trzeba było poczekać parę miesięcy, żeby otrzymać jakieś stanowisko asesorskie. Było ich tylko kilka w całym kraju, a w Warszawie – dwa czy trzy. Ale udało się. We wrześniu miałam zaczynać asesurę, a na początku sierpnia dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Tak zaczynałam asesurę, co dla moich ówczesnych szefowych – trzech kobiet – okazało się strasznym grzechem, a dla mojej głównej szefowej wręcz śmiertelnym. Zapytała mnie, jak śmiałam zajść w ciążę; jak mogłam postawić dziecko ponad karierę w prokuraturze. Nie było przyjęte, że można mieć to i to. Usłyszałam, że bycie w ciąży na asesurze przekreśla wszystko. I że ona mi pokaże. Zaznaczyła, że nie będzie mnie traktowała ulgowo; że nie ma mnie gdzie posadzić, więc będę siedziała z osobą, która pali. I nie obchodzi jej, jak sobie poradzę z tym faktem – mam przychodzić do pracy i tyle.
Szefowa zawaliła mnie robotą. Byłam bardzo dociążona pracą jak na początkującego asesora – dostałam referat po bardziej doświadczonej prokurator, około siedemdziesięciu spraw; od razu sądy, akta, wokandy. Myślę, że w prokuraturze kobiety potrafią być najgorsze w stosunku do innych kobiet; to jest bardzo widoczne. Kobiety w prokuraturze – takie, które piastują wysokie stanowiska – bardzo często nie mają własnych rodzin. Robią to, co zrobiła moja szefowa – przedłożyła karierę nad swoje życie osobiste i najzwyczajniej wymagała tego od innych. Próby realizacji siebie w kilku obszarach życia – i osobistego, i miłosnego – to wszystko było blokowane, ponieważ trzeba się było skupić na samej pracy. A ponieważ ja nie wpisywałam się w ten model, to już od pierwszego tygodnia mojej aplikacji zostałam poddana mocnemu mobbingowi. Szefowa zachowywała się agresywnie w stosunku do mnie; oczywiście wszystko robiłam źle, do niczego się nie nadawałam, byłam beznadziejna.
Kobiety przyjmujące męskie wzorce
Po urodzeniu dziecka nie miałam żadnej dłuższej przerwy – wtedy urlop macierzyński trwał cztery miesiące. Kiedy wróciłam do pracy, wciąż urzędowała ta sama szefowa i kazała mi podpisać oświadczenie, że nie pójdę na urlop wychowawczy. Dostałam kartkę i miałam się zadeklarować. Pod rygorem, że nie przedłużą mi asesury, która była przedłużana corocznie. W takim poczuciu zagrożenia podpisałam to oświadczenie.
Po moim powrocie szefowa starała się mnie usunąć. Procedura jest taka, że każdy asesor zbiera sprawy do oceny. Prokurator rejonowy ma dwóch zastępców, których zadaniem jest nadzorowanie asesorów. Pani prokurator, która nadzorowała moją pracę, wydała mi opinię pozytywną. Ta opinia wraz z moimi aktami spraw poszła do prokuratury okręgowej i tam miała zapaść decyzja, czy mogę uzyskać nominację na asesora na kolejny rok. I wtedy wkroczyła moja szefowa. W dniu, w którym odbywało się kolegium, udała się specjalnie do prokuratury okręgowej, żeby powiedzieć, iż nie nadaję się do zawodu. Jej wystąpienie musiało zrobić ogromne wrażenie, ponieważ w ciągu godziny po kolegium dostałam informację, że ona mnie opiniuje negatywnie i że nie ma szans, abym dalej pracowała w tym zawodzie. Myślę, że to było duże zaskoczenie, bo rzadko się zdarza, by ktoś się tak specjalnie fatygował.
Wiedziałam, że to jest wystąpienie personalne; że nie ma najmniejszego znaczenia, czy jestem dobra, czy nie jestem; czy popełniłam jakiś błąd, czy nie. Udałam się od razu do prokuratury okręgowej, uzyskałam wgląd w te dokumenty, po czym pojechałam prosto do pracy i przez całą noc pisałam zastrzeżenia do tej opinii. W opinii zarzucano mi na przykład, że nie radzę sobie w sądzie – asesor podlega też hospitacji sądowej; zastępca prokuratora ma obowiązek jeździć z asesorem na wokandy, sprawdzić, jak sobie radzi w sądzie, jak występuje, jakie składa wnioski dowodowe – po prostu: czy nadaje się do tej pracy. Więc w opinii wskazywano, że ja do pracy w sądzie się nie nadaję. Mimo że – co napisałam w zastrzeżeniach – żadna taka hospitacja się nie odbyła. Nikt ze mną nigdy nie był w sądzie.
Następnego dnia po tym, jak moje zastrzeżenia do opinii wpłynęły do prokuratury okręgowej, zostałam znowu wezwana, tym razem przez obie panie – zastępczynię prokuratora okręgowego i moją szefową. Wówczas – krzycząc na mnie – wyjaśniły, że one to robią dla mnie. Że chcą wyrzucić mnie z zawodu dla mojego dobra, bo nie powinnam tutaj pracować. Po złożeniu zastrzeżeń skontaktowałam się z jedną panią prokurator, która chyba zauważyła, że opinia mojej szefowej nie miała nic wspólnego z moimi kompetencjami zawodowymi, a powstała jedynie na tle personalnym. Ona mi pomogła i ostatecznie otrzymałam prolongatę asesury.
Uważam, że takie konflikty wynikają z tego, że kobiety w prokuraturze przyjmują męskie wzorce. Chcąc się ustawić w tym porządku patriarchalnym – starają się zachowywać jak mężczyźni. Czasem bywają wręcz gorsze od nich.
Najważniejsze, by lubił cię szef
Po kilku latach w prokuraturze wolskiej zostałam oddelegowana do prokuratury okręgowej w Warszawie, gdzie pracowałam prawie pięć lat. Sześć lat temu nastąpiła zmiana układu sił politycznych i związana z tym wymiana kadr. Panowie prokuratorzy, którzy byli moimi kolegami z aplikacji, czyli są w moim wieku, otrzymali dużo awansów i duży zakres władzy do ręki. Zaczęli z niej korzystać – trwało badanie wewnątrz prokuratury, kto tak naprawdę się nadaje, aby zostać, a kto się nie nadaje. Kto będzie służył wiernie, a kto niekoniecznie. Ten okres „badania” w moim przypadku trwał około dwóch lat. Zaczęły mieć miejsce takie sytuacje, w których kwalifikacje nie były potrzebne – liczyła się uroda; zaczęło się jakieś romansowanie; pokazywanie, kto kogo lubi – najważniejsze było, by lubił cię szef.
Chciałam nauczyć się nowych rzeczy w prokuraturze, w związku z tym wnioskowałam, by przeniesiono mnie z działu karnego do cywilnego – po dziesięciu latach w działach karnych. Dla mojego szefa okazało się to ciosem; powiedział, że robię to za jego plecami, i śmiertelnie się na mnie obraził. Ostatecznie zezwolił mi na przejście do działu cywilnego, ale tylko po to, aby udowodnić mi, że sobie tam nie poradzę. Więc nie dość, że dali mi praktycznie większość moich spraw karnych, dużych, to jeszcze zawalili mnie robotą cywilną, której dopiero miałam się de facto nauczyć. Spędzałam w pracy jakąś niemiłosierną liczbę godzin. Pewnego dnia, gdy byłam w sądzie, dostałam telefon od kierownika z działu cywilnego, że mam natychmiast przyjechać i stawić się u szefa; na miejscu dostałam tylko faks, że jestem odwołana i że następnego dnia wracam na rejon. Bez żadnego uzasadnienia.
Zderzenie z rzeczywistością
Szef, który mnie nie lubił, w porozumieniu ze swoim przyjacielem – szefem numer dwa, załatwili to u szefa trzeciego, który jest hierarchicznie przyporządkowany jeszcze wyżej. Ja dzielnie pracowałam, robiłam, co mogłam, zarywałam noce, a oni tymczasem już uzgodnili między sobą, co ze mną zrobią. I to był taki moment, kiedy naprawdę poczułam się jak rzecz. Stwierdziłam, że w dzisiejszych czasach byłoby mi zdecydowanie lepiej, gdybym założyła krótką spódnicę, ładnie się uczesała, nie skupiła się na mojej pracy, tylko na interakcjach personalnych i próbowała się zaprzyjaźnić z nimi wszystkimi w taki sposób, w jaki oni chcieli. Byłoby to zdecydowanie łatwiejsze; myślę, że byłabym teraz na mojej ścieżce zawodowej zupełnie gdzie indziej. Ale wiedziałam, że nie mogę tego zrobić. Że to nie leży w moim charakterze. Wtedy jednak takie właśnie zachowania niektórych kobiet były wręcz jaskrawe. Wiadomo było, kto jest czyją ulubienicą, kto dostanie dobrą sprawę; zaczęły się pojawiać nowe tytuły dla prokuratorów okręgowych i nikt nie wiedział, kto dostał tytuł, bo wszystko było załatwiane pod stołem – nie było żadnych oficjalnych konkursów; wiadomo było, kto będzie robił to, czego chcą, a kto nie; ten, kto nie będzie robił, musi wrócić na rejon.
To było zderzenie z rzeczywistością i z tą wiedzą, że kilku mężczyzn, działając za moimi plecami, wykorzystując hierarchiczne podporządkowanie, jest w stanie, bez względu na moje kompetencje zawodowe i umiejętności, zadecydować, jaki będzie mój los. Bardzo mocno to przeżyłam, tym bardziej że na rejon wróciłam ze swoimi sprawami, które prowadziłam w okręgu, więc nie chodziło tutaj o to, że się nie nadaję do pracy i nie umiem poprowadzić tych spraw – tylko o to, aby mnie usunąć, bo okres testowania wykazał, że nie mają co liczyć na ugodową współpracę.
Wymiana pokoleniowa
Jak widać, czasem nie ma znaczenia, co zrobimy, jak jesteśmy dobre i zaangażowane. Niemniej następuje wymiana pokoleniowa. Zdarzają się jeszcze takie kobiety, jak ta moja szefowa, ale ja sama inaczej traktuję moich współpracowników, asystentów; staram się pomagać młodym dziewczynom z małymi dziećmi, które teraz zaczynają asesurę i swoją przygodę w prokuraturze. Tłumaczę im, że rodzina też jest ważna, nie można siedzieć cały czas w pracy. Widzę, że podejście się zmienia; jeżeli młodej dziewczynie zaczyna się dziać jakaś krzywda, ktoś chce ją zmobbingować albo jest w ciąży, to potrafimy się za nią wstawić.
_____________________________________________________________________________________
Relacja pochodzi z książki pt. „Stulecie kobiet. Usłyszeć siebie” Wydawnictwa Ośrodka KARTA.
Stulecie kobiet. Usłyszeć siebie – to pierwsza polska antologia świadectw z głębi patriarchatu. To historia ostatnich stu lat życia w Polsce opowiedziana z perspektywy i głosami kobiet. Z ich wspomnień, listów, dzienników i relacji powstał zapis różnych odsłon patriarchalnego społeczeństwa – w czasach dwudziestolecia międzywojennego, II wojny światowej, Peerelu i współczesnych. Bohaterki książki opowiadają o swoich doświadczeniach w życiu prywatnym, zawodowym i społecznym. Odsłaniają mechanizmy dyskryminacji, która je spotkała, i opisują swoją reakcję. Narratorkami są między innymi Zofia Moraczewska, Irena Krzywicka, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Małgorzata Tarasiewicz, Maria Janion, Manuela Gretkowska, Inga Iwasiów. Jak piszą redaktorki książki: Ponad sto lat temu zdobyłyśmy prawa wyborcze. Możemy studiować na wszystkich kierunkach i pracować we wszystkich zawodach. Przez ostatnie stulecie rzeczywistość i życie kobiet w naszym kraju zmieniły się diametralnie. Ale – co bardzo dobitnie wybrzmiewa w świadectwach zgromadzonych w tej książce – proces równouprawnienia wciąż się tu nie zakończył. Mamy przed sobą daleką drogę.
Redakcja: Aleksandra Bellwon, Swietłana Rudowicz, książka dostępna: www.karta.org.pl, (także jako ebook), oraz we wszystkich księgarniach!
Osoby i instytucje zainteresowane współpracą prosimy o kontakt: a.czerwinska@karta.org.pl
Ewelina Ostrowska – prokuratorka, Warszawa.
Inne z kategorii
Przeciwdziałanie przemocy domowej i wykorzystywaniu seksualnemu. Dobre praktyki z USA (6/149/2023)
24.08.2024
Grzegorz Skrobotowicz
Pierwszym krokiem w zapobieganiu i zwalczaniu przemocy jest...
czytaj dalej
Mózgowe podłoże agresji (5/148/2023)
24.04.2024
Krystyna Rymarczyk
Wpływ na zachowania agresywne i przemocowe mają czynniki biologiczne...
czytaj dalej