Ofiara idealna (3/152/2024)
Artykuły „Niebieskiej Linii"
Maja Staśko
Marta nie krzyczała. Justyna nie wyrywała się. Maciej zamarł. A o swojej krzywdzie latami bali się komukolwiek powiedzieć. Wiedzieli, co ich czeka. Pytania: dlaczego się nie broniłaś?, nie mogłaś się wyrywać? A przestępstwa nie zgłaszali, bo znają realia. „Gwałtu nie było, bo nie krzyczała”. Był, tylko nie widzi go polskie prawo.
Każda z tych osób doświadczyła zgwałcenia i zareagowała zgodnie z naturalnym mechanizmem obronnym: zamarciem. Paraliżem. Ale żadna z nich zgodnie z polskim prawem nie może liczyć na sprawiedliwość.
Zgodnie z obowiązującą w polskim Kodeksie karnym definicją zgwałcenia – gwałt, którego doświadczyli, nie był gwałtem. Sprawca tego czynu chodzi bezkarnie po ulicach i może skrzywdzić kolejne osoby. Może to być były mąż, partner, sąsiad czy nieznajomy.
Zgodnie z art. 197 Kodeksu karnego zgwałcenie zachodzi, gdy zostanie spełniona jedna z przesłanek:
– przemoc,
– groźba bezprawna,
– podstęp.
Przemoc zwykle utożsamiana jest z koniecznością użycia siły i przełamania oporu. Groźbą bezprawną może być groźba odebrania życia, skatowania czy skrzywdzenia bliskiej osoby. Podstęp to kategoria najrzadziej rozpatrywana w przypadku tego przestępstwa. To sytuacja, gdy ktoś za pomocą oszustwa doprowadził do stosunku. W podręcznikach z lat 30. XX wieku, gdy formowane było obecne prawo dotyczące zgwałcenia, przedstawiana jest często sytuacja, gdy brat czy wujek męża dostaje się do łóżka śpiącej kobiety i udaje męża, by odbyć z nią podstępem stosunek.
Każda z tych przesłanek jest odrębnym przekroczeniem, za które można odpowiedzieć prawnie: przemoc, groźby karalne czy podstęp. Obecnie w polskim prawie nie istnieje definicja zgwałcenia samego w sobie, bez dodatkowych przekroczeń. Jakby sam gwałt nie wystarczył. Jakby musiało wydarzyć się coś jeszcze, by w ogóle został uznany za przestępstwo.
Rzeczywistość ofiar przemocy seksualnej
Monika nie doświadczyła pobicia, groźby czy podstępu. Doświadczyła gwałtu. Ale to nie wystarczy, by uznać, że była ofiarą zgwałcenia. Dopiero kolejne przestępstwa – przemoc, groźba lub podstęp – to sprawią. Sam gwałt to według polskiego Kodeksu karnego za mało. Takie zapisy powodują, że uznanie, czy mówimy o przestępstwie zgwałcenia, zależy od interpretacji przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości. O tym, czy dany czyn zostanie skategoryzowany jako zgwałcenie, w dużej mierze zależy od reakcji ofiary – to na niej skupia się kategoria „przemocy”. W trakcie zeznań osoba pokrzywdzona odpowiada na pytania o to, czy się wyrywała, krzyczała i czy stawiała opór. Jeśli wyzna, że tego nie robiła, bo doświadczyła „zamrożenia”, paraliżu – może zostać skreślona jako ofiara przestępstwa, a sprawa zostanie umorzona już na etapie postępowania.
Obecnie obowiązująca w prawie polskim definicja zgwałcenia sprawia, że to osoba pokrzywdzona musi się tłumaczyć ze swojej reakcji, a czasem ubrania czy makijażu. Przetrwanki często czują, jakby to one były podejrzane, a problemem była ich reakcja, a nie sam gwałt. I niezależnie od reakcji, zawsze jest przestępstwem, za które odpowiada sprawca i ma wpływ na swoje zachowanie. Na reakcję ofiary nie ma. Kradzieży nikt nie uzależnia od tego, czy poszkodowany biegnie za złodziejem i próbuje go złapać, czy nie.
Sprawcy przestępstwa zgwałcenia nikt nie pyta o makijaż czy ubiór. Wiadomo, że to nie ma znaczenia w rozpatrywanej sprawie. Dlaczego zatem w przypadku ofiary jest inaczej? To nie makijaż gwałci, tylko gwałciciel.
Tylko art. 197 k.k. reguluje przestępstwo zgwałcenia. Są jednak inne przestępstwa, które stanowią wykorzystanie seksualne, ale zgodnie z obecnie obowiązującą definicją, nie mieszczą się w kategorii „zgwałcenia”. To przede wszystkim art. 198 k.k., w którym mowa o seksualnym wykorzystaniu niepoczytalności lub bezradności wynikającej z upośledzenia umysłowego lub choroby psychicznej. Mowa o tym przestępstwie, gdy u pokrzywdzonej dostrzeże się brak zdolności do rozpoznania znaczenia czynu lub pokierowania swoim postępowaniem. To sytuacje wykorzystania osób nieświadomych, także po alkoholu czy po zażyciu innych substancji psychoaktywnych.
Te sytuacje nie mieszczą się jednak w polskim prawie jako „zgwałcenie” – nie występuje w nich zwykle przemoc, groźba bezprawna lub podstęp. Osoby pokrzywdzone nie stawiają oporu – nie mogą. I przez ten fakt przestępstwo jest znacznie łagodniej karane. Za zgwałcenie grozi co najmniej 2 lata więzienia, a za wykorzystanie bezradności – co najmniej 6 miesięcy. Mimo że działanie sprawcy zgwałcenia jest takie samo – uprawia seks bez zgody – to reakcja osoby pokrzywdzonej i jej stan decyduje o tym, czy zostanie mu wymierzona kara pół roku czy 2 lata.
W polskim prawie gwałt wciąż uchodzi za występek. Nie za zbrodnię. Najniższy wymiar kary za gwałt to 2 lata. To także jeden z częstszych wyroków za to przestępstwo. Wciąż w dużej liczbie wyroków za to przestępstwo jest wymierzana kara pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem. Niestety większość spraw jest umarzana głównie z dwóch powodów – z braku rzetelnego postępowania i kompetentnych biegłych sądowych. Dlatego ponad 90% osób pokrzywdzonych nie zgłasza, że doszło do gwałtu. Polskie prawo wyklucza bowiem wiele z tych osób z bycia uznaną ofiarą. Obowiązująca definicja z Kodeksu karnego zakłada, że zgwałcenie jest wyłącznie wtedy, gdy osoba pokrzywdzona stawia opór – wyrywa się, krzyczy, bije. To przestarzałe prawo z lat 30. XX wieku obecnie traumatyzuje większość osób po gwałcie.
Większość z tych osób nie wyrywa się, nie krzyczy. W momencie gwałtu doznają paraliżu lub dysocjacji. To naturalne reakcje organizmu na zagrożenie – pozwalają uchronić przed byciem pobitą lub pozbawioną życia przez sprawcę zgwałcenia. Taka reakcja może ocalić życie. Jednak zgodnie z polskim prawem – osoba, która wyraźnie się nie broni, nie zasługuje na ochronę. Zatem większość osób pokrzywdzonych przestępstwem zgwałcenia jest karana za to, że zareagowała zgodnie z naturalnymi odruchami i chroniła swoje życie. To historyczne założenie, że dla kobiety gwałt miałby być największym wstydem i wiązał się ze stygmatyzacją. Jakby życie po gwałcie miało być gorsze niż śmierć w obronie swojej „cnoty”, a żyjąca ofiara gwałtu nosiła na sobie piętno do końca życia – bo nie umarła, by nie dopuścić do „skalania”.
Dużą rolę w postrzeganiu „czystości” kobiet odegrał Kościół rzymskokatolicki. Wiele jest przykładów świętych kobiet, które wolały umrzeć niż zostać zniewolone. Takie wzorce – przebaczających ofiar, które tak usilnie bronią „czystości”, że za nią umierają – całe wieki kształtowały świadomość i prawo. Kobiety miały być czyste, cnotliwe i przebaczające. Czasem kosztem swojego życia. Konsekwencje takiego postrzegania roli kobiet odczuwamy do dziś. Jedną z nich jest definicja zgwałcenia i wymaganie od ofiary bycia idealną – jednocześnie stawiającą opór, ale przebaczającą, krzyczącą, ale cnotliwą, wyrywającą się, ale delikatną. Taka ofiara nie istnieje. „Idealna ofiara” po prostu nie żyje.
Nikt nie pomógł Lizie, gdy doświadczała brutalnego gwałtu w centrum Warszawy, bo „nie krzyczała”. Liza zmarła – a pomoc mogła uratować jej życie. Sprawcy zgwałcenia 14-latki nie zostali skazani za gwałt, bo „nie krzyczała”.
„Ja też nie krzyczałam” – dzielą się traumą seksualną kolejne osoby w mediach społecznościowych. Wyznają, jak doświadczały przez to wiktymizacji, dręczenia i dyskredytowania. A przecież nie decydują świadomie o reakcji na traumatyczne zdarzenie – to mechaniczne zachowanie w momencie zagrożenia życia. Jedyną osobą, która tu decyduje, jest sprawca napaści. I tylko on mógłby sprawić, by do gwałtu nie doszło, gdyby się wycofał.
Definicja zgwałcenia w polskim prawie jest niezgodna z wiedzą psychologiczną, a przez to dodatkowo wiktymizująca osoby pokrzywdzone. Wzmaga victim blaming, odbiera przetrwankom podmiotowość i prawo do bezpieczeństwa czy sprawiedliwości. Czasem staje się przyczyną prób samobójczych lub zanurza ją w pętli obwiniania się, że niewystarczająco się broniła. A przecież chroniła siebie najlepiej, jak mogła.
Konieczna zmiana zapisów prawnych
W Sejmie rozpatrywany jest projekt zmiany definicji zgwałcenia, który mógłby zmienić sytuację przetrwanek. Niedawno został skierowany do dalszych prac komisji.
Na czym miałaby polegać zmiana? Za zgwałcenie uznany byłby stosunek bez zgody. Nie z użyciem przemocy, groźby czy podstępu. Definicja zgwałcenia nie zależałaby od reakcji pokrzywdzonej, tylko od czynu sprawcy – jak każde inne przestępstwo. To za swój czyn odpowiada przestępca, a nie za reakcję swojej ofiary.
Ta definicja formalnie została wprowadzona w Polsce w 2015 roku, gdy ratyfikowano Konwencję Stambulską. Ale polski Kodeks karny wciąż nie dostosował zapisów do obowiązującego postanowieniem konwencji prawa. Wciąż tkwimy w anachronicznej definicji z lat 30. XX wieku.
Projekt zmiany definicji zgwałcenia wzbudza sporo niepokoju i towarzyszy mu mnóstwo dezinformacji. Dlatego warto na nie odpowiedzieć w odniesieniu do faktów, nie propagandy strachu:
1. Nie zniknie domniemanie niewinności.
Domniemanie niewinności to podstawa procesu karnego. Żadna ustawa dotycząca zmiany przestępstwa tego nie zmieni.
2. To nie podejrzany będzie musiał udowodnić, że nie zgwałcił.
Tu też nic się nie zmienia: to prokuratura udowadnia winę, a nie podejrzany czy pokrzywdzona.
3. Sprawy nie będą peowadzone na zasadzie „słowo przeciwko słowu”.
W tym względzie także nic się nie zmieni – nigdy wyłącznie na podstawie relacji jednej ze stron nie są podejmowane ostateczne decyzje. Postępowanie polega na zebraniu materiału, głosów świadków, zeznań, opinii biegłych i ustaleniu okoliczności i możliwych motywów. To zawsze więcej niż jedno słowo.
Co więcej – już w obecnej definicji zgwałcenia możemy mieć sytuację „słowo przeciwko słowu”. Jedną z przesłanek jest „groźba bezprawna”. Jeśli zatem jedna ze stron przyzna, że usłyszała „Jeśli mi odmówisz, to cię zabiję”, a druga zezna, że nic takiego nie miało miejsca, to będzie przykład na – „słowo przeciwko słowu”. W sytuacji podejrzenia przestępstwa decyduje zebrany materiał dowodowy i okoliczności, a nie tylko relacja którejkolwiek ze stron.
4. Nie trzeba będzie podpisu u notariusza przed stosunkiem.
Kategoria zgody funkcjonuje w prawie od dziesiątek lat. Nie jest niczym nowym. Na jej podstawie są codziennie wydawane wyroki. Znów – nic tu się nie zmieni.
Naruszenie miru opiera się na kategorii zgody. Jeśli kogoś zaprosimy do domu – nie ma przestępstwa. Gdy ktoś wejdzie bez zgody – mowa o czynie karalnym. To dokładnie to samo działanie – różni je zgoda i brak zgody. Czy podpisujemy akt notarialny za każdym razem, gdy kogoś odwiedzamy, by poświadczyć, że mieliśmy zgodę na wejście do domu? Raczej nie – takie życie byłoby bardzo uciążliwe. Ale jeśli ktoś chciałby wykorzystać nasze zaufanie i zgłosić naruszenie miru, mimo iż sam nas zaprosił – mógłby to zrobić. I wtedy jesteśmy w kropce. Nie mamy dowodu na piśmie, że mieliśmy zgodę na to, by wejść do czyjegoś domu. Zwykle też nie ma świadków. Zaproszenie odbywa się najczęściej prywatnie, między dwiema osobami. Pozostaje to słynne „słowo przeciwko słowu”. Ono jest wykorzystywane jako kontrargument dla ochrony ofiar gwałtu, ale tak naprawdę ma zastosowanie w serii innych przestępstw, w których nie podważa się wiarygodności osób pokrzywdzonych. To może dać nam pewne podejrzenie co do tego, o co w istocie chodzi, gdy ktoś to przywołuje. Są to uprzedzenia i stereotypy.
W sprawach „słowo przeciwko słowu” prokuratura i sąd ma inne sposoby na sprawdzanie takich wątków – zeznania, okoliczności, przesłuchania biegłych i życiowe doświadczenie. Na podstawie samego stwierdzenia, że ktoś wszedł do domu bez zgody, nie będzie wyroku. W przypadku stosunku bez zgody – proces wygląda podobnie.
Albo kradzież. Gdy dostaniemy od kogoś prezent albo ktoś pożyczy nam swoją rzecz, to nie podlega prawu. Ale gdy weźmiemy ten sam przedmiot bez zgody, sytuacja wygląda inaczej. Czy osoby, które dały nam prezent albo pożyczyły nam coś, mogą nas oskarżyć o kradzież? Oczywiście. Co więcej – to się zdarza. A jednocześnie nikt nie postuluje, by artykuł z przestępstwem kradzieży został pozbawiony kategorii zgody. Zakładamy, że wymiar sprawiedliwości na podstawie okoliczności, zeznań i opinii podejmie sprawiedliwą decyzję. Nie wymagamy od ofiar kradzieży czy naruszenia miru, by wyrywały się, krzyczały albo by im grożono. Wystarczy, że ktoś bez ich zgody weźmie ich własność lub wejdzie do ich domu. Skupiamy się na przestępstwie, nie na reakcji na przestępstwo.
Zmiana definicji zgwałcenia to zaktualizowanie polskiego prawa w kwestii przestępstw seksualnych do zasad, które od lat obowiązują w kwestii innych przestępstw dotyczących bezpieczeństwa. Nie jest niczym nowym ani odmiennym.
5. Mężczyźni otrzymają większą ochronę.
Mężczyźni w przypadku zamarcia słyszą często argument: „Nie umiałeś się obronić? Co z ciebie za mężczyzna?”. Lub: „Dałeś się zgwałcić? Przecież jesteś silny”. Nawet jeśli są silniejsi od sprawcy – nie mogą siłą woli zmienić mechanizmów obronnych organizmu. Ich ciało także może doświadczyć paraliżu. Przy obecnej definicji zgwałcenia – tacy mężczyźni nie tylko są obwiniani za dosyć częstą, naturalną reakcję organizmu na zagrożenie, ale także podważa się ich męskość i siłę. Często reakcja w trakcie zgwałcenia nie ma nic wspólnego z siłą fizyczną. Wówczas decydują za nas pierwotne instynkty, które niejednokrotnie służyły do ochrony życia.
6. Osoby, które zareagowały na gwałt zamarciem, zostaną uznane w oczach prawa za pokrzywdzone.
7. Wykorzystanie bezradności uznane zostanie za przestępstwo równie poważne jak zgwałcenie i każdy inny stosunek bez zgody.
8. Gwałt będzie kategoryzowany jako zbrodnia, nie występek.
Marta nie krzyczała. Justyna nie wyrywała się. Maciej zamarł.
Każde z nich przetrwało gwałt. I każde powinno otrzymać pełne wsparcie i ochronę.
Maja Staśko – dziennikarka, aktywistka, autorka książek i scenariuszy teatralnych. Od lat wspiera osoby po doświadczeniu przemocy seksualnej, Warszawa.
Inne z kategorii
Kobiety z niepełnosprawnościami przeciwstawiają się przemocy
16.10.2023
Agata Teutsch
Poniżej publikujemy część artukułu z Nr6/131/2020
... czytaj dalej
Superwizyjny Sherlock Holmes- Wywiad z superwizorem pracy socjalnej w obszarze handlu ludźmi (2/133/2021)
08.02.2024
Jarosław Ryszard Romaniuk Bez względu na to, czy superwizja prowadzona jest w terapii...
czytaj dalej