Nigdy mnie nie uderzył (1/150/2024)
Artykuły „Niebieskiej Linii"
Anna Maria Nowakowska
Czy dorosłego wolnego człowieka da się wytresować? Czy będącą przy zdrowych zmysłach kobietę można ubezwłasnowolnić? – pyta bohaterka reportażu, który jest historią powolnego zatracania siebie, manipulacji i stawania się marionetką w rękach narcyza.
Kim jestem?
Mam na imię..., niech będzie Lila. Zawsze mi się podobało, takie kobiece, miękkie. Moje własne też mi się podoba, ale chcę pozostać anonimowa, skoro mam o sobie opowiedzieć.
Trudno mi znaleźć odpowiednie słowa, żeby się przedstawić; jaka jestem, kim jestem, czego chcę. Znam swoją historię, ale siebie samej nie znam i nie rozumiem. Jeszcze nie rozumiem, jak twierdzi moja terapeutka, dodając, że to kwestia czasu i stopniowego wglądu. Jak to wszystko złożyć w sensowną całość, skoro nie mogę uchwycić sensu? Zabrakło lustra-wyroczni.
Lustro-wyrocznia wyjechało za granicę i twierdzi, że raczej nie wróci, co raz doprowadza mnie do płaczu, a innym razem chce mi się tańczyć z wielkiej ulgi. Wszystko pomieszane. Kłębowisko sprzeczności w uczuciach, niedorzeczne pragnienia. Moja terapeutka rozumie, że można odczuwać i ulgę, i tęsknotę jednocześnie. Kochać, nie wiem czy to właściwe słowo, i nie chcieć nigdy więcej widzieć. Tak, ona rozumie, ale czuję się rozumiana tylko przez godzinę, raz na dwa tygodnie. Chciałabym częściej, jednak dojazd na terapię trwa dłużej – dwa razy dłużej – niż samo spotkanie. Więc bez przesady.
Teraz, gdy zostałam sama, czas przecieka mi przez palce. Nie ma już tego, który pilnował, dyscyplinował i karał rozczarowanym spojrzeniem, westchnieniem, grymasem. Tylko tyle. Powiedziałam na początku terapeutce: on mnie nigdy nie uderzył. Spojrzała na mnie dziwnie, tak mi się wtedy wydawało. Pomyślałam, że może ja sobie wymyśliłam tę przemoc, zgodnie z tym, co twierdzi moja matka i ciotki, a także nieliczni znajomi, którzy nadal się ze mną kontaktują. Chcę sobie wreszcie założyć profil na fejsbuku, żeby poznać nowych ludzi, a jednocześnie się do nich za bardzo nie zbliżać. Czy to jest trudne, założyć taki profil? Dla Wiktora to było nie do pomyślenia, żebym miała jakiś własny zakątek, nawet w internecie. Sama nie bardzo potrafię się zorganizować. Nic ważnego, takie codzienne drobiazgi jeszcze niedawno pod jego „opieką” proste i oczywiste, teraz mi umykają. I dręczy mnie z tego powodu nieustające poczucie winy. Nawet w nocy nie odpoczywam, śniąc o egzaminiach, do których zapomniałam się przygotować, albo o pracy, w której nie mam pojęcia, jakie są moje obowiązki. Budzę się zmęczona, winna i pełna wstydu.
Pozorny spokój
Uspokaja mnie składanie papierowych chusteczek. Nie żadne origami, nic z tych rzeczy. Po prostu siedzę i składam, równiutko, krawędź do krawędzi, kąty proste, idealne, aż chusteczka zmienia się w maleńki kwadracik. Rozkładam ten kwadracik i składam w drugą stronę, równiutko, krawędź do krawędzi. Chusteczka robi się wilgotna i nie widać już czym była na początku, wtedy przychodzi namiastka spokoju. Ta monotonna czynność pomaga mi porządkować myśli, sortować je i wkładać do odpowiednich szufladek. Chodzi o to, żeby mniej dudniły w głowie, żeby na pewien czas – krótki, bo krótki, ale zawsze – przestać prowadzić wewnętrzny dialog ze sobą. Albo z nim. Głowa pęka od natłoku myśli. Spokój przychodzi przez dłonie zajęte składaniem, składaniem, składaniem. Równiutko, krawędź do krawędzi. O, popatrz, zanim skończymy tę rozmowę, pójdzie całe opakowanie. Nie przeszkadza ci to? Bo moja matka nie może na to patrzeć. Rób coś pożytecznego, krzyczy, skoro już zniszczyłaś sobie życie. Było ci jak w bajce, dodaje, nie umiałaś docenić, nigdy niczego nie potrafiłaś docenić.
Ubezwłasnowolnienie
Czy wolnego człowieka da się wytresować? Albo inaczej, co sprawia, że normalna, będąca przy zdrowych zmysłach dziewczyna pozwala przejąć nad sobą kontrolę? A gdy mówię „kontrolę”, to nie mam na myśli takiego prostego sprawdzania, odpytywania czy narzucania swojej wizji życia i wartości. Nie, od takich rzeczy się zaczęło, a kilka lat później byłam już ubezwłasnowolniona. To znaczy nie formalnie, tylko faktycznie: bez własnej woli. I nadal nie mogę jej odnaleźć. Gdy pada pytanie „czego chcesz?”, przez kilka pierwszych sekund szukam kogoś, kto za mnie odpowie, kto powie mi, czego ja chcę. Pewnie dlatego obiecałam sobie, że nie będzie żadnych nowych znajomości, a tym bardziej związków. Boję się, że szybko znalazłabym chętnego, który miałby dla mnie pomysł na życie. I tym razem mogłabym się nie wyplątać. Czytam sporo literatury, także powieści, ale przede wszystkim psychologicznej, żeby znaleźć odpowiedź na pytanie, skąd mi się wzięło to upodlenie. Spotkałam się nawet z opinią, że kobieta, która tkwi w toksycznym związku i nie czyni wysiłków, żeby się uwolnić to... ochotniczka! Co za podłość, pomyślałam. Kto napisał te słowa? Mężczyzna, oczywiście.
A przy okazji, obejrzałam pewien film, nie pamiętam tytułu, opowiadający o kobietach żyjących w religinej wspólnocie. I one w tej wspólnocie nie mają własnego głosu, nie chodzą do szkoły, a w dodatku są seksualnie wykorzystywane. I wszyscy się na to godzą, milczą, aż wreszcie kilka z nich się buntuje, doprowadzając do przebudzenia i uwolnienia spod tyranii mężczyzn dyktujących zasady1. Zaczynają mówić własnymi głosami, jakby nie wiadomo kiedy przeczytały tonę feministycznej literatury. Skąd one znają takie pojęcia, pytałam siebie, jak im się tak szybko wszystko poukładało w głowach, podczas gdy w mojej panuje taki chaos? Czy ja jestem po prostu głupia? Za głupia, żeby żyć własnym wolnym życiem? Oj, jak mnie wkurzył tamten film. Wiem, że to fikcja, skrót myślowy i symboliczny obraz wyzwolenia kobiet, ale dla mnie jest tak odległy od rzeczywistości, jak tylko być może.
Małżeństwo
W swoje małżeństwo weszłam z ufnością i radośnie. Wychowując się bez ojca, który zmarł, gdy byłam niemowlakiem, nie wiedziałam wiele o codzienności z mężczyzną. Nie miałam nawet wujków, tylko same ciocie. Dziadek był tajemniczą istotą z maską na twarzy. Trochę się go bałam, nie rozumiejąc, że maska ułatwia mu oddychanie. Szybko zmarł, nie zdążyłam go dobrze poznać. Przez te wszystkie śmierci (jedyny brat mamy zginął w wypadku na motocyklu), mężczyźni byli uważani za dar niebios dla kobiet. Łap go, powiedziała ciotka, gdy po raz pierwszy przyprowadziłam Wiktora na obiad. Nie musiałam go „łapać”. Spodobało mu się uwielbienie, jakim natychmiast obdarzyła go mama i ciotki. Komplementy, przysmaki, zaglądanie w oczy, żeby odgadnąć, czego akurat pragnie i dać mu to bez zwłoki. Pławił się w tym, a ja nie posiadałam się z radości. Czy miałam wątpliwości? Nie pamiętam. Gdy teraz na to patrzę, wiem, że nie miałam szans. To była ogromna presja, żeby szybko wyjść za mąż. Presję wywierał Wiktor, któremu podobał się przestronny dom z wolnym piętrem, czekającym na nas, ale dopiero po ślubie. Jeszcze bardziej naciskała mama, babcia i ciotki, liczące na męską obecność w monotonnym życiu. Tak o tym mówiły: „męska obecność”, tonem sugerującym, że to jakiś przywilej i klucz do szczęścia. Więc dobrze, powiedziałam, róbmy jak sobie życzycie, chociaż miałam w planach dwuletnie studium, podnoszące kwalifikacje. Wiktor na to, że przecież on jako informatyk zarobi na naszą rodzinę, a ja nigdy nie będę musiała szukać pracy.
Czy mi się to podobało? Nie bardzo. Ale stawiając weto, musiałabym uciec z domu, a nie miałam dokąd ani za co. I znowu, z perspektywy czasu myślę, że trzeba było wiać, nawet do szałasu w lesie albo na dworzec. Ale to teraz, gdy jestem kobietą po przejściach, której nie wierzy własna rodzina, o znajomych nie wspominając. Zresztą jakich znajomych? To znajomi Wiktora, którzy przysięgną na wszystkie świętości, że on jest cudownym człowiekiem, a ja wariatką.
Jak to on mnie nazwał? „Kobieta kastrująca”! Wiesz, kto to jest według niego kobieta kastrująca? Taka, która mówi dość. Kobieta, wypowiadająca posłuszeństwo. Nawet jeśli zrobi to przypadkiem, przez nieuwagę. Były takie sytuacje, drobiazgi, gdy z obiektywnych powodów nie mogłam zrobić tego, czego Wiktor ode mnie żądał. Jego „zmień się, bo masz potencjał cudowenej żony, tylko z niego nie korzystasz” to wielka tajemnica. Nie wiem, w jaki sposób albo w kogo miałabym się zmienić. Z całą pewnością nigdy nie byłam wystarczająco dobrą żoną, żeby zasłużyć na jego miłość. A bardzo jej pragnęłam, podobnie jak jego uznania i szacunku, w którym sam się pławił wśród rodziny i znajomych. No, ale to Wiktor, ten czarujący, ujmujący, uroczy, ciepły, inteligentny Wiktor, który, owinąwszy sobie kogoś wokół palca, zaczynał go niszczyć.
Władza i kontrola
Czy zawsze taki był, czy może ten kult, jakim go otoczyły kobiety w naszym domu zrobił z niego potwora? Terapeutka mówi mi, nie zajmuj się Wiktorem, nie prowadź psychologicznego dochodzenia na temat jego osobowiści, pobudek, zaburzeń. Skupiając się na nim, nadal pozostajesz pod jego władzą. On wciąż kontroluje twoje myśli i uczucia, chociaż jest fizycznie nieobecny. Zajmij się sobą Lila, mówi. Ale ja nie potrafię zajmować się sobą, nie wiem w jaki sposób i nie mam pojęcia, kim właściwie jestem. Skąd mam to wiedzieć? Przecież to Wiktor decydował o moich potrzebach. Mówił mi, co powinnam jeść, w co się ubierać, z kim rozmawiać i o czym. Wybierał dla mnie odpowiedni makijaż, ale tylko na specjalne okazje, bo umalowana twarz według niego to oszustwo. Sprawdzał co czytam, z kim się kontaktuję i o czym rozmawiam z sąsiadką w sklepie. Złościł się, jeśli nie konsultowałam z nim wszystkich decyzji, począwszy od wyboru pieczywa, a skończywszy na wizytach u lekarzy. No i seks. Tutaj też Wiktor decydował, co jest normalne, a co zboczone. Szybko się nauczyłam nie wyrażać własnych potrzeb, spełniając wyłącznie jego fantazje. Oględnie powiem, że nie zawsze przyjemne, a czasem wręcz bolesne.
Moja mama była i nadal jest nim zachwycona: jak on o ciebie dba, doceń to, nie denerwuj go, co ci szkodzi ustąpić. I tak przez kilka lat. Aż do tej sprawy z piersiami, gdy po raz pierwszy powiedziałam, że czegoś nie chcę. Nie chciałam operacji podniesienia piersi, moje piersi są okej, powiedziałam i rozpętało się piekło. Nie, nie uderzył mnie, jeszcze raz przypomnę, że on mnie nigdy nie uderzył. Po prostu mnie wyszydził, ośmieszył, poniżył. Już nawet nie chce mi się do tego wracać, ale wierz mi, to bardzo wyrafinowane tortury. Nagle znajomi patrzą na ciebie z politowaniem, a ty nie wiesz dlaczego. Matka robi dziwne uwagi, kompletnie niezrozumiałe. Ciotki gapią się i szepczą. Tak, zrobił ze mnie wariatkę i do dziś zdarza mi się tak o sobie myśleć. A wiesz, słyszałam, że ma dziewczynę tam, w Londynie. To dobrze, mam nadzieję, że nie wróci. I mam nadzieję, że wróci. Rozumiesz?
1 Chodzi o film „Women Talking” w reżyserii Sarah Polley w oparciu o książkę Miriam Toews „Głosy kobiet”, Wyd. Czarne – przyp. red.
Anna Maria Nowakowska – terapeutka i pisarka, autorka książki „Przeklęte” (2002) o molestowaniu seksualnym dziewczynek oraz trzech części cyklu o „Dziuni” – „Dziunia”, „Dziunia na uniwersytetach”, „Wymarzony dom Dziuni” (Wydawnictwo W.A.B.).
Inne z kategorii
Przestępstwa seksualne przeciwko dzieciom (5/148/2023)
30.06.2024
Dominika Kuna
Autorka omawia wyniki badań i rekomendacje zawarte w „Pierwszym Raporcie...
czytaj dalej